środa, 31 sierpnia 2011

(11) Lulek, czyli lista poligraficznych życzeń

Koleżanka idąc na urlop, zostawiła nam pod opiekę rybkę swojej córki. Rybka ma na imię Lulek i podobno spełnia życzenia, ale tylko z dziedziny poligrafii (pewno dlatego, że jest czarna a nie złota). 
 Natychmiast do Lulka ustawiła się spora kolejka. Każdy chciał coś ugrać dla siebie. Ponieważ moc sprawcza Lulka jest ograniczona, zdecydowałem się wziąć sprawę w swoje chochlikowe ręce i spisać co ważniejsze postulaty. 
Powstała z tego lista życzeń, które kieruję za pośrednictwem Lulka do naszych miłościwych Klientów.




żeby wymiary były zgodne
Ponieważ w papierze siedzę od lat, można by się spodziewać, iż obudzony w środku nocy będę w stanie bez zająknięcia wyrecytować w milimetrach wymiary wszystkich formatów szeregu A, B, C, C+, SRA,  a w calach wymiary formatów amerykańskich. Nic bardziej mylnego. Z głowy pamiętam jedynie podstawowe formaty szeregu A i B oraz wczorajszy kurs „franciszka”.  Obudzony w środku nocy nie znam nawet wymiaru swojego buta. Bo i po co. Tyle pięknych wierszy jest do zapamiętania, a wygodnego buta i tak nie kupisz bez przymiarki.
Potrzebne wymiary znajdziemy w analogowej lub wirtualnej tabelce, którą zawsze warto mieć pod ręką, zarówno wtedy, kiedy jest się grafikiem, jak i kiedy pracę grafikowi lub drukarni się zleca. Ważna jest natomiast świadomość, że format publikacji nie jest wynikiem prostego podziału arkusza papieru. Mając wiedzę pozyskaną poprzez lekturę poprzednich odcinków Chochlika, wiemy już, że w łańcuchu procesów od papierni do trójnoża* papier na każdym etapie traci na wymiarach, jak niewiasta na kilogramach po kolejnych seansach w fitness clubie.
Tak więc projektując wyrób poligraficzny warto wziąć pod uwagę zarówno format docelowy publikacji, jak i format papieru, który był kalkulowany. Tę wiedzę w sposób jednoznaczny powinna grafikowi dostarczyć osoba odpowiedzialna za kontakty handlowe z drukarnią. Radzę przy tym, aby posługiwać się nie tyle symbolami formatów, co wymiarami netto w milimetrach, które należy jasno sprecyzować w zapytaniu kalkulacyjnym, a później podać w zleceniu dla drukarni i w rozpisce dla grafika.
Na moje chochlikowe oko, połowę plików produkcyjnych musimy skalować, aby dopasować je do wymiarów ze zlecenia. Pół biedy jeśli jest to pomniejszanie, gorzej jeśli z A5 mamy zrobić A4 i nie stracić na jakości. Nie dziwmy się więc, iż na liście życzeń do Lulka problem wymiarów jest na pierwszej pozycji.

żeby pliki były jednakowe i miały treamboxy
Kiedy stawiałem pierwsze kroki w składzie książkowym (a było to, ho, ho...) pewna zacna pani redaktor z równie zacnego wydawnictwa, odbierając komplet wydruków składu wykonanego w genialnym, jak na owe czasy programie „Cyfroset”, zadawała zawsze to samo pytanie:
     - A register gra?
     - Ależ oczywiście, że gra - odpowiadałem.
Wtedy wybierała dwie kartki ze stosu, np. 5 i 397, składała razem i przykładała do szyby w oknie swojego kantorka.
     - A jednak nie gra. Proszę poprawić – konstatowała z uśmiechem i zwracała mi całą pracę.

Znając wymiar netto publikacji trzeba się go trzymać od początku do końca. Bywa, że z przyczyn, których mogę się tylko domyślać, poszczególne kolumny i łamy publikacji różnią się wymiarem o parę milimetrów, a zmontowana w jednym schemacie publikacja skacze przy przeglądaniu, jak film w fotoplastykonie. Prawdopodobnie zdarza się tak, kiedy łączymy pliki otrzymane od paru różnych dostawców, w odmienny sposób interpretujących wymiary publikacji. Jakkolwiek rzecz się ma, ważne jest ujednolicenie wymiarów przed przesłaniem plików do drukarni. Oczywiście, aby register „grał” nie wystarczy znormalizować wymiary łamów i kolumn. Ale o tym szerzej opowiemy w odcinkach poświęconych typografii.
Kwestię spadów omówiliśmy szczegółowo w pierwszym odcinku Chochlika. Tu przypomnę jedynie, że ich wymiar może w zależności od danej maniery wynosić od 2 do 5 mm. Pracę należy projektować na stronie o wymiarze netto (po obcięciu), a spady wypuścić poza format. Można je potem generować na dwa sposoby: tylko dla trzech krawędzi zewnętrznych (bez grzbietowej) lub dla wszystkich czterech krawędzi. Oba sposoby są prawidłowe. Stworzony z tak przygotowanej pracy plik pdf będzie miał zaznaczony tzw. treambox, jasno komunikujący wymiar netto i brutto publikacji oraz sposób generowania spadów.

żeby strony miały tę samą orientację
Kiedy moja babcia uczyła mnie tajników kulinarnych mawiała, abym ucierając ciasto mieszał zawsze „od siebie” a nie „do siebie”, bo inaczej ciasto opadnie. Wiele czasu zabrało mi zrozumienie czym te dwa kierunki obrotu się różnią i szczerze mówiąc nie wiem, czy do dziś nie mylę jednego z drugim.
Bardzo dużym ułatwieniem dla pań montażystek, jest dostarczenie wszystkich stron publikacji w tej samej orientacji: pion, portret, portrait lub poziom, pejzaż, landscape. Jak zwał tak zwał, byle by było jednakowo.
Jeżeli zawartość którejś ze stron powoduje, że musi być złożona odwrotnie od orientacji składu głównego (np. całostronicowa pozioma tabela w pionowej książce) należy ją obrócić zgodnie z zasadą obracania, autorstwa mojej babci. W przełożeniu na poligrafię oznacza to, że tabela jest prawidłowo zmontowana jeśli po obróceniu strony o 90 stopni zgodnie ze wskazówkami zegara staje się czytelna. Innymi słowy, główka przykładowej tabeli na stronach parzystych winna znajdować się od krawędzi zewnętrznej, a na stronach nieparzystych od wewnętrznej.
Notabene, ta sama zasada obowiązuje przy składzie tekstów na grzbietach książek. Winien on być tak złożony, aby po wyciągnięciu książki z półki i obróceniu jej o 90 stopni zgodnie ze wskazówkami zegara, stawał się czytelny. Wystarczy spojrzeć na grzbiety książek w biblioteczce, aby zobaczyć jaki w tej materii panuje zamęt.
Odwagi Lulek! To dopiero połowa życzeń. Reszta za tydzień...

*) Trójnóż - maszyna introligatorska umożliwiająca okrawanie bloków książkowych z jednej, dwóch lub trzech stron w czasie jednego taktu maszyny.(za Wikipedią)



Z chochlikowym pozdrowieniem
Ilustracje: Bronisław Józefiok





7 komentarzy:

  1. Hmm, ciasto uciera się dookoła "makutry". W obu kierunkach jest moment od jak i do siebie... Teraz nie wiem :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie babcia uczyła, że zawsze zgodnie z kierunkiem wskazówek (albo przeciwnym :D) ale nigdy raz w jedną, raz w drugą. Podobno (bo niestety wtedy nie miałem na tyle wyczulonego podniebienia) wpływało to w niektórych ciastach na poziom natlenienia, a więc sposób i tempo pieczenia = smak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. A miało być o poligrafii. Chyba założę blok kulinarny...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. A'propos wskazówek zegara. Zawsze myślałem, że współcześnie tekst na grzbiecie powinien być czytelny po obróceniu książki o 90 stopni w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek. Z tego co widzę na swoich półkach, odwrotne maniery obowiązywały właśnie w „słusznie minionych czasach”.
    Wydaje mi się, że ta pierwsza metoda jest o tyle lepsza, że gdy położy się książki poziomo, teksty na grzbiecie są czytelne wtedy, gdy publikacja leży pierwszą stroną okładki do góry.

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie. To co pisze Kuba ma sens!!
    Jeśli w księgarni książkę położymy na plecach, to -90 stopni na grzbiecie ma rację bytu.

    OdpowiedzUsuń
  7. W liceum uczyłam się, że stojące w biblioteczce książki powinny mieć tytuły biegnące od dołu do góry, wyjątkiem były albumy, zwykle układane właśnie na "plecach". I rzeczywiście, zdecydowana większość książek z PRL tak ma.
    Mało tego, tak samo postępowali introligatorzy oraz panie w bibliotekach.
    Ponieważ w latach 90. zrobił się bałagan i do teraz w księgarni trzeba przekrzywiać łeb jak w jakimś afrykańskim tańcu, kiedy pierwszy raz składałam książkę z grzbietem, postanowiłam poszukać jakiejś zasady.
    Okazało się, że w połowie lat 80. wprowadzono PN-78/N-01222/08, czyli z góry na dół, a mój nauczyciel liternictwa hołdował starym zasadom.
    Wklejam link do dyskusji z graficznymi przykładami - przykład z kursywą daje do myślenia.


    http://www.goldenline.pl/forum/2536110/tytuly-na-grzbietach-ksiazek

    OdpowiedzUsuń